Poezja Poezja Śpiewana Proza Recenzje O mnie News Ksiega Gości Polecam

Szpital

Proza » Szpital

- Proszę odsłonić pośladek.
Przerwałam swoje rozmyślania i otworzyłam oczy. Nade mną stała pielęgniarka i trzymała w ręku strzykawkę igłą do góry. Powoli naciskała tłoczek i z uwagą przyglądała się maleńkiej kropelce na końcu igły.
- Siostro, na co ten zastrzyk?
Uspokoi się pani, będzie pani lepiej spała i nic się pani nie będzie śniło. Na tacy obok leżało jeszcze pięć identycznych, pełnych strzykawek dla moich współtowarzyszek z sali przedoperacyjnej.
Mocne ukłucie i rozchodzące się drętwienie...Dwudziesta pierwsza trzydzieści. Za oknem wilgotna, wiosenna noc, zupełnie cicha, w której wydaje mi, się słyszę rozwijające się z pączków liście.
Co robią w domu? On, ten mój Jedyny, był tu dziś wieczorem. Pogłaskał mnie i nawet powiedział, że "wszystko będzie dobrze", ale jakoś niewiele miał czasu. Nie patrzył mi w twarz. Oglądał pilnie wzorki i szlaczki na kafelkowej, szpitalnej posadzce i zaraz poszedł. Patrzyłam jak odchodzi pustym korytarzem zakończonym napisem WYJŚCIE , potem odwróciłam się i poszłam w przeciwnym kierunku. Są takie chwile w życiu, które każdy musi przeżyć sam i musi znaleźć dość sił, aby się z tym zmierzyć.
- No, życzę paniom dobrej nocy. Jutro o tej porze już będzie po wszystkim - powiedziała siostra i wychodząc zgasiła światło.
Obcy, nieprzyjazny pokój. Naprzeciw mnie trzy łóżka odwrócone do mnie kartą informacyjną zawieszoną "w nogach". Z prawej i lewej mojej strony pacjentki: dwudziestoparoletnia dziewczyna i pani po pięćdziesiątce. Przez dwa duże okna zamalowane do połowy białym lakierem wpada światło ulicznej latarni. Ta latarnia już jest z "tamtej strony". Zasnę i nic nie będzie mi się śniło... Czego się boję najbardziej ? Nie tego, że będą mnie ciąć, że potem będzie bolało, ale tego, że mnie nie będzie, przez godzinę, dwie lub trzy, kiedy podadzą mi narkozę. Wtedy wszystko będzie poza zasięgiem mojej świadomości , będą robić ze mną co zechcą . Wszystko zależeć będzie od innych ! Czy mogę mieć do nich aż takie zaufanie? I jeszcze mnie przywiążą , tak, że nie będę mogła się ruszyć - przypną pasami do stołu ! Jak pomyślę o tym, to od razu jest mi duszno i w miejscu, gdzie powinno być serce, trzepoce się strach napędzając dziwny chłód do żył, tętnic i mięśni. A jak wybuchnie pożar lub będzie trzęsienie ziemi ? Spokojnie, przecież On mi obiecał , że przez cały czas operacji będzie stał jak najbliżej sali operacyjnej i będzie obserwował , czy nie zdarzą się wyżej wymienione kataklizmy. Przyrzekł mi to solennie - wierzę, że tak zrobi i to mnie uspokaja. ( Im nie mogę wierzyć, Jemu tak). Robi się ciepło i miękko. Zasypiam...
Jakaś stolarnia, pełno wiórów, sufit i ściany z desek. Powłóczący nogami, brodaty, rozczochrany staruch przypomina majstra Dżeppetto z "Pinokia". To stolarz. Leżę na twardym stole, sztywna, wyprostowana, ubrana w czarną suknię. Nad lewą piersią przypiętą mam białą piwonię. (Ładnie pachnie.) Nie mogę ruszyć głową. Próbuję ręką, nogą - nie wychodzi. Jakby moje ciało nie słuchało moich poleceń. Co ja tu robię ? Stary zbliża się do mnie, pochyla i rozkłada centymetr krawiecki. Potem mierzy mnie od czubków palców u nóg do czubka głowy. Następnie odwraca się i sprawdza, czy zmieszczę się do trumny, która stoi obok i którą dopiero teraz zauważam. Nie mogę nic powiedzieć, że przecież nie umarłam, że operować mnie będą dopiero jutro. Stary znowu się odwraca, rozkłada swój centymetr, mierzy mnie raz...drugi...trzeci... Ktoś kaszle. Otwieram oczy. Światło latarni wpada przyjazną smugą przez górną, nie zamalowaną część okna do wnętrza. Ta latarnia jest już z tamtej strony ! "Zaśnie pani i nic się pani nie będzie śniło..." O nie, nie pozwolę sobie zasnąć ! Chociaż przez jakiś czas, żeby ten sen rozpłynął się i odszedł daleko. Pomyślę o tym co lubię. Góry ? Góry są pewnie jeszcze w śniegu. Droga na Turbacz zawiana na pół metra lub więcej. Tylko rogate, turystyczne drogowskazy wystają ponad śnieg. Na drutach elektrycznych prowadzących z dołu do schroniska marzną ptaki, a świerki przykryte są białymi, ciężkimi czapami. Ciemno...ciepło...
Okropnie mi twardo na tym stole. Zapach wiórów i świeżego drewna jest nawet przyjemny. Ze szpary między deskami w suficie wylazł pająk. Spadnie na mnie? Może nie spadnie. Czuję jakiś okropny niepokój. Coś się stanie...Ktoś idzie powłócząc nogami. Rany Boskie, to znowu ten stary! Pochyla się nade mną , rozkłada centymetr, dotyka palców moich stóp, a potem czubka głowy. Mierzy mnie kilka razy, a potem odwraca się i sprawdza... Nie idę za jego wzrokiem. Zaraz, przecież to mi się śni! Muszę natychmiast się obudzić! Jeśli się nie obudzę , to on mnie wsadzi do tej trumny!
Przecież leżę w szpitalu i siostra zrobiła mi zastrzyk, a mój mąż będzie tu znowu rano. Przez chwilę walczę z powiekami, które za nic nie chcą się otworzyć i w końcu je otwieram. Nie wolno mi zasnąć!
Może wstanę i przejdę się do WC ? Ale chłód, który mam pod skórą , nie pozwala mi wyjść spod ciepłej kołdry na zimny korytarz. Zasypiam...
Teraz już wiem, że to sen, ale nadal leżę sztywno i równo patrząc w sufit. Stary podchodzi, tym razem długo patrzy na mnie i znowu rozkłada swój centymetr. Koniec świata! Ile razy można powtarzać tę samą czynność? Już nie pamiętam, ile razy tej nocy budziłam się i zasypiałam, i wszystko powtarzało się w tej samej kolejności. Gdy obudziłam się po raz ostatni, było po piątej i siostry roznosiły pacjentkom termometry. Wzięłam swój i włożyłam pod pachę. Wzdrygnęłąm się, strasznie zimny!
Boże, cóż to za koszmary mi się śniły? Przecież miało mi się nic nie śnić.
"Sen mara, Bóg wiara " - jak mawia moja mama.
Nigdy nie miałam stuprocentowej pewności co do istnienia Stwórcy, ale bardzo chciałam, żeby był, miałam cichą nadzieję że jest i wielokrotnie prawie czułam jego obecność.
- Boże, jeżeli jesteś, to nie pozwól, żeby to się tak skończyło !
Przecież tylu rzeczy nie zdążyłam jeszcze zrobić, tylu miejsc zobaczyć i tak wiele chciałam jeszcze napisać. A poza tym, to jeszcze nie zdążyłam wychować syna. Piotr jest dopiero w pierwszej licealnej. Zawsze bardzo potrzebował domu...bardzo potrzebował mnie.
- Trzydzieści siedem osiem - powiedziała siostra, odbierając ode mnie termometr.
- Może się pani denerwuje? Dać coś na uspokojenie?
- Nie siostro, jestem spokojna jak głaz.
- Tak też myślałam. Jest pani tu od wczoraj rana i pacjentki już panią polubiły. Mówią, że dobrze pani na nie wpływa, często się pani uśmiecha i taki spokój wprowadza pani do otoczenia.
Prawda. Wszystkie panie leżały tu już dłuższy czas. Cykl badań przedoperacyjnych trwa trochę długo.
Za długo jak dla mnie. Wszystkie badania robiłam "z marszu", nie biorąc zwolnień lekarskich, żeby jak najkrócej tu leżeć. Jestem tu tylko jeden dzień? Przecież tak dużo się wydarzyło. Wczoraj nie wolno nam było już nic jeść, za to do wypicia dostałyśmy potężną szklankę gorzkiej soli, potem hegar, golenie... Wszędzie trzeba było ustawić się grzecznie w kolejce. Te wszystkie czynności wykonywane w biało okafelkowanej, zimnej salce (wyglądającej jak część prosektorium) przypominały obrządek przygotowania zmarłego faraona do pochówku. Czułam upokorzenie.
Czułam się tak, jakby ktoś zdarł ze mnie całą kobiecość, pozbawił intymności, zabrał miękkość i ciepło mojemu ciału. Dobrze, że On nie może mnie teraz zobaczyć. Co w domu? Na pewno śpią jeszcze. Słychać tykanie budzika, który za jakieś pół godziny zadzwoni. Wtedy wstaną, będą musieli sami zrobić sobie śniadanie i kanapki na cały dzień.

Już wiem, wezmą mnie jako drugą. ( Pierwsza idzie ta młoda dziewczyna.) Za kwadrans przychodzą dwie pielęgniarki i zabierają mnie i ją. Chłód pustych korytarzy i chłód wewnątrz mnie. Mijamy jakieś sale zabiegowe, gdzie pielęgniarki wykonują jak co dzień te same czynności: rozdzielają do pojemniczków leki, czyszczą narzędzia, wyrzucają zużyte waciki ... Są po prostu w pracy i jest im obojętne, że właśnie przechodzę obok, że za chwilę "przestanę istnieć" i kilku lekarzy z maskami na twarzach będzie mnie kroić jak rzecz. Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko : "głupi Jaś", po którym wcale nie było mi "wszystko jedno", wózek , którym wwieziono mnie na salę operacyjną i lampy w suficie rzucające oślepiające białe światło. I wtedy zobaczyłam ich! Mieli zasłonięte twarze i skupione na mnie oczy. Było ich trzech. Musiałam przejść jak dziecko na czworakach z wózka na stół. Jeszcze mogłam o własnych siłach, nic mnie przecież nie bolało. Potem pewnie mnie przeniosą.
Poczułam , jak siostra przypina mi paskiem do stołu lewą rękę, a anestezjolog wbija mi w żyłę ewipan, mówiąc, że zaraz zasnę. Narkozę podadzą potem. Moje myśli biegają w popłochu. Czy On jest gdzieś blisko? Czy myśli teraz o mnie? Na pewno jest! Stoi może za tymi wielkimi, białymi drzwiami? Uchwyciłam się tej jednej myśli mocno...bardzo mocno... i z nią zapadłam się w nicość.

- Proszę pani, niech się pani obudzi! Proszę popatrzeć na mnie!
Strzepywałam z siebie miękką ciemność i powoli otwierałam oczy. Okna. Pomalowane do połowy białym lakierem szpitalne okna, za nimi dzień, świeci słońce. Próbowałam się poruszyć. Potworny ból! Chyba nigdy w życiu nic mnie tak nie bolało. Szybko zamknęłam oczy. Jak spałam, to nic nie czułam.
- Proszę pani, niech się pani obudzi! Mąż cały czas stoi na korytarzu. Nic okropnego się nie wydarzyło. Już po wszystkim!
Z obawą i nieufnością otworzyłam oczy jeszcze raz. Znajomy lekarz pochylał się nade mną i energicznie klepał mnie po twarzy. Napotkał mój wzrok i uśmiechnął się tak , jakby nam obojgu coś bardzo ważnego się udało.
- Jezu, ja żyję!