Poezja Poezja Śpiewana Proza Recenzje O mnie News Ksiega Gości Polecam

Paweł

Proza » Paweł

Chciałabym wziąć go za rękę, uścisnąć, zajrzeć głęboko w oczy i powiedzieć: "Paweł , ponieważ nie możesz być piękny, musisz być mądry! "

---------------------------------------



Widziałam go wcześniej na osiedlu. Miał może wtedy osiem, może dziewięć lat? Nie był jeszcze tak dużo niższy od swoich rówieśników jak teraz , ale już był inny. Głowę chował w ramiona, tułów miał krótki, nogi niezbyt pasowały do reszty i jakby nie zginały się w kolanach. Chodził kiwając się trochę na boki. Był jednak pogodny i uśmiechnięty, jakby nie zauważał jeszcze swojego kalectwa.
/ Prawdą jest że nie było ono wtedy aż tak widoczne./ Kilka razy w drodze do szkoły lub biegnąc do autobusu "zarejestrowałam" go wzrokiem - szedł w grupie kolegów, roześmiany i zawsze o czymś żywo dyskutował. Myślałam wtedy nie o nim, a o jego matce. Jak wiele musiała przeżyć goryczy od momentu, gdy się urodził do teraz. Sama mam przecież syna, znam dobrze niepokój oczekiwania na przyjście dziecka na świat, wyobrażeń jak będzie wyglądało, jak będzie rosło i kim będzie w przyszłości. Jak bardzo ją zawiódł ? Patrzyła z zazdrością na inne dzieci, a jego kochała... Kochała tym bardziej, że był kaleki , a ona nie mogła się z tym pogodzić. "Dlaczego moje dziecko? " Patrzyła jak rosną inni chłopcy, mężnieją, grają w piłkę... jak spoglądają w kierunku dziewczyn.
Paweł - ładna twarz, duże, mądre oczy.
Los nas ze sobą zetknął przypadkiem. W szkole, w której uczę jest blisko dwa tysiące uczniów i setka nauczycieli. Był wrzesień, złoty i brązowy, zasypany szeleszczącymi liśćmi i prześwietlony słońcem.
Do szkoły szłam, myśląc o wakacjach, które minęły i o tym, co czeka mnie w nowym roku szkolnym.
Przydzielono mi nową klasę - szóstą ,d". Dzwonek dźwięczał mi jeszcze w uszach, gdy weszłam do pracowni i popatrzyłam na stojących równo w ławkach uczniów. "Jacy będą? "- myślałam, czując ich wzrok na sobie i wiedząc, że oni myślą to samo o mnie.
Blondynek w drugim rzędzie, w którejś z ostatnich ławek, nie wstał na powitanie. Już miałam zwrócić mu uwagę, ale coś mnie tknęło. Zrobiłam dwa kroki w lewo tak , że widziałam bok jego ławki i krzesło. On stał ! Stał jak inni! Był po prostu aż tyle niższy! Poczułam napływ ogromnej tkliwości, nie współczucia, ale sympatii. Patrzył na mnie jak inni badawczo, ale jakby z odrobiną serdeczności, którą obdarzał wszystkich, nawet zanim ich poznał. Uchwyciłam w tym patrzeniu cień obawy, czy zechcę nie dostrzegać jego inności , nie zwracać na nią uwagi i traktować go dokładnie jak pozostałych.
- Nie bój się Mały, ja nie z tych co obnoszą się ze swoim współczuciem..
Powiedziałam szybko :"Dzień dobry - siadajcie " i tak zaczął się nasz wspólny, pierwszy rok szkolny.

                                                               ------------------------------------------

Minęło kilka miesięcy. Moja sympatia do Pawła rosła. Siedział teraz w pierwszej ławce środkowego rzędu. Biurko nauczycielskie dosunięte było do pierwszej ławki rzędu pod oknem, więc nie byliśmy ze sobą aż tak blisko, ale dużo bliżej niż poprzednio. Jego stolik był na wprost tablicy. Wiele razy w ciągu lekcji na niej pisałam i wtedy przechodząc obok patrzyłam czy ma otwarty atlas na właściwej stronie i co notuje w zeszycie. Często przechadzałam się po klasie i sprawdzałam to wszystkim uczniom, ale w stosunku do niego robiłam to inaczej.
Był ogromnie ciekawy świata, a geografia jest nauką o świecie. Słuchał więc wszystkiego co mówiłam, wykonywał polecenia starannie i nigdy nie przeszkadzał. Zgłaszał się też często do odpowiedzi, mówił mądrze i miał spokojny, miękki głos, za dorosły jak na swoje dwanaście lat.
W ogóle był bardziej dojrzały niż jego koledzy. Miał niesamowitą w tym wieku motywację uczenia się. Wiedział po co chodzi do szkoły, traktował z szacunkiem nauczycieli, nie chciał się nigdy z niczego wykpić, nie kombinował...A reszta klasy /o dziwo /, nie miała mu tego za złe.
Bardzo porządnie spisywał się jako dyżurny. W tej klasie dyżurnych było zawsze nie dwóch, a trzech uczniów . Po skończonej lekcji tylko trójka Pawła bez przypominania brała się do roboty: ścierali tablicę, porządkowali salę, czasem uzupełniali zapas kredy. Chętnie zostawał jeszcze te pięć minut na przerwie, żeby zamienić ze mną parę słów. Chodził między ławkami trochę niezdarnie, zasuwał krzesła, zbierał papiery i bardzo dużo mówił. Nie mogłam nie patrzeć jak się porusza, choć jego to może krępowało. / Siedząc czuł się pewniej niż chodząc /. Zawsze bardzo spięty opuszczał na lekcji swoją bezpieczną ławkę, aby pokazać coś na głównej mapie. Czuł na plecach wzrok trzydziestu paru uczniów ważący tonę . Wyglądał jakby naprawdę coś dźwigał.
I tak było przez cały czas naszej trzyletniej współpracy. Stawał się szybciej niż inni odpowiedzialnym, dojrzałym. A ja przez te trzy lata tak bardzo chciałam utwierdzić go w tym co robił.: "Paweł, oby tak dalej. Nie pozwól, żeby zły przykład Twoich kolegów zepsuł to, co postanowiłeś. Musisz być mądry!
Toulouse- Lautrec też był kaleką, a cały świat się nim zachwyca do dziś za jego wrażliwość na piękno, za jego obrazy, za jego wielkość. Musisz być mądry! Musisz być KIMŚ i wtedy ludzie Cię zaakceptują, będą szanować i nie odważą się kpić". Był jednak ciągle za mało dorosły, żeby mu to powiedzieć. Czułam, że jeszcze by nie zrozumiał. Żył wciąż nadzieją, że rehabilitacja na którą chodził od lat, zdziała cuda, nie wierzył, że życie może się z nim źle obejść. Jako dziecko miał prawo zawierzyć dorosłym.
Był chłopcem wrażliwym, przeżywał wszystko głębiej i mocniej niż inne dzieci. Starałam się jednak nie wyróżniać go z grupy. W czasie klasówek, kiedy wszyscy pochyleni nad kartkami pisali, a ja miałam chęć pogłaskać go po włosach ,  głaskałam wcześniej inne pochylone głowy.
Pisał brzydko i robił dużo błędów, ale wiadomości i myśli przekazywane na papier były bardzo dobre.
Możliwości techniczne tego dziecka były zdecydowanie mniejsze niż intelektualne . Czyżby dyslekcja? Jeszcze i to?
Często zaskakiwał jakimś ciekawym spostrzeżeniem, świetnie kojarzył fakty, wyciągał właściwe wnioski i posiadał zdolność jasnego, logicznego myślenia. Prace pisemne uczniów sprawdzałam cierpliwie , poprawiając każdy błąd, ale nie obniżałam za to oceny z przedmiotu. Pisałam natomiast długie recenzje typu :"Brawo Paweł! Maksymalna ilość punktów za wiadomości! Uważaj jednak na błędy. Sprawdzaj uważnie tekst po napisaniu."
Rozmawiałam też z wychowawczynią tej klasy. Chciałam uzyskać trochę informacji na temat historii jego choroby, sposobów leczenia, prognoz...Wiedziała tyle ile trzeba, aby nie wyglądało na "wtrącanie się w cudze sprawy", trudne i bolesne dla rodziców...dla matki.
Ciągle myślałam, że po skończeniu tej szkoły musi iść do jakiegoś dobrego liceum, a jak "narobi " błędów w pracy pisemnej "na wstępnym" to go "obleją" i co dalej? Gnębiło mnie też nieustannie pytanie, czy naprawdę nic się już nie da zrobić, aby jego rozwój fizyczny był bardziej prawidłowy?
Czy wszystkie możliwości zostały wyczerpane? Może gdzieś za granicą, w Niemczech, w Stanach, w szerokim świecie są lekarze, którzy potrafiliby mu pomóc? Może trzeba zorganizować zbiórkę pieniędzy na ten cel? Spokojnie, przecież on ma matkę, a matki kochają swoje dzieci. Gdyby jakaś możliwość była, to ona na pewno by ją znalazła. A może jednak nie? Wiedziałam, że w Zakopanem w Zespole Rehabilitacyjno - Ortopedycznym profesora Zarzyckiego robią cudowne operacje dzieciom, które mają zniekształcone kręgosłupy. Czternastoletniej córce mojej koleżanki wzmocniono krzywy kręgosłup dwoma metalowymi prętami. Widziałam ją : chodzi normalnie, dobrze się czuje, a po operacji "urosła" siedem centymetrów ! Wiem, każda operacja jest ryzykiem i nie każdy przypadek można operować. Ale może on by się nadawał? Boże, ile by musiał wycierpieć. No, ale potem byłby prosty i wysoki. Może? Myślę tak, bo to nie mój syn. A gdyby był mój? Piotr jest trochę starszy od Pawła. Czy naraziłabym go na takie cierpienie? Nie wiem, ale byłaby to jakaś szansa, a tak, to może cierpieć przez całe życie. Które z tych cierpień byłoby dla niego bardziej "do zniesienia"? Czy można zapytać o to piętnastoletniego chłopca? I co potem zrobić z odpowiedzią? Jaka by ona nie była, może mieć nieodwracalne skutki. Muszę porozmawiać z jego matką. Najwyższy czas, jest początek ostatniego roku pobytu Pawła w tej szkole. Ale czy powinnam? Kto mi dał prawo przepytywać kobietę czy wszystko zrobiła dla swojego dziecka i co ma zamiar jeszcze zrobić?

                                                    --------------------------------------------

Siedziałyśmy przy "szklance herbaty" rozmawiając o "byle czym", nie mogąc przekroczyć bariery, którą obie czułyśmy namacalnie. To ja powinnam zacząć. Ale jak? Jak zacząć, żeby to nie wyglądało na atak? Jak zacząć, aby nie urazić i nie zniechęcić? Jak, aby okazała mi zaufanie?
Już przez telefon, gdy chciałam umówić się na spotkanie, czułam jej nieufność, cień podejrzenia. Powiedziałam wtedy coś banalnego, że "nie jestem jego wychowawczynią, uczę go tylko geografii, że nie, nie ma z nim kłopotu w szkole, ale chcę porozmawiać, bo jestem jego przyjacielem".
Była trochę zdziwiona, ale przyszła! I siedzimy tak naprzeciw siebie nie wiedząc co dalej.
- Proszę pani -zaczęłam. Może pani ze mną w ogóle nie rozmawiać, może pani nie odpowiadać na moje pytania, ma pani prawo powiedzieć, że co mnie to obchodzi i wyjść, ale może mnie pani wysłuchać...chodzi o Pawła.
Mówiłam szybko o tym, że bardzo go polubiłam, że jest zdolny, mądry i wrażliwy, że robi dużo błędów, / może zrobić badania na dyslekcję?/, że musi iść do dobrej szkoły, a dom powinien utwierdzić go w przekonaniu, że warto zostać kimś.
Słuchała...Powiedziałam wszystko o Zespole Rehabilitacyjno -Ortopedycznym profesora Zarzyckiego w Zakopanem, zapisałam na kartce mój adres i telefon i obiecałam skontaktować ją w razie potrzeby z koleżanką, której córkę tam operowali. Namawiałam, żeby zebrała wszystkie badania, dokumenty o dotychczasowym leczeniu, wzięła Pawła i pojechała tam choć na konsultację.
Podziękowała za troskę i chęć pomocy. Powiedziała, że Paweł też bardzo mnie lubi, że jest we właściwy sposób leczony w Instytucie Pediatrii, a liceum już dla niego wybrano. Nie mniej przemyśli wszystko to , co powiedziałam i jeżeli się zdecyduje - zadzwoni.. Od tego czasu minęło parę miesięcy. Spadł śnieg...stopniał...zakwitły i zwiędły kasztany...i rok szkolny dobiega końca. NIE ZADZWONIŁA !!
Myślę, że nic więcej nie mogę już zrobić. Muszę mieć szacunek dla cudzego cierpienia i nie podważać nawet w myślach jej decyzji. To tylko mnie się wydaje, że można zrobić więcej niż można, postawić świat na głowie i kazać mu tak stać, przeszukać kieszenie losu, bo może coś jeszcze ma w zanadrzu, czego nie chce nam dać! To tylko mnie się wydaje, że mogą być możliwe rzeczy niemożliwe i że Bóg nie może nas krzywdzić przeznaczeniem.

- Paweł...MUSISZ być MĄDRY !!!